Tytuł: Prztyczek czyli dziennik polityczny
Prztyczek to lektura dla tych, którzy nie mają czasu na czytanie opasłych ksiąg i rozwlekłych artykułów. Jeśli natomiast sami umieją radzić sobie z fabułą, znajdą tu autentyczny, pierwotny materiał źródłowy, z pierwszej ręki. Czas zbierania tych obserwacji to lata 2014–2015. Wybór tematów, z odrobiną ironii i sceptycyzmu, na odpowiedzialność autora.
Na jego stronach, czytelniku, poznasz ludzi polityki, nauki, kultury: ich słabości, aspiracje, pychę, złośliwość, słowem w pigułce – ich możliwości intelektualne ujawniające się w relacjach i działaniach, zarówno indywidualnie, jak też zbiorowo.
Prztyczek gromadził zapiski przez wystarczająco długi czas, by zostawił po sobie wierną pamięć – sam o sobie, choć adresatem są inni.
Człowiek nie przychodzi na świat z gotowymi nawykami czy predyspozycjami, nie ma ich w genach. Nabywa je na drodze swojego życia i kontaktów z ludźmi. W taki też sposób pojawiały się i moje skłonności do lekkiego ironizowania czy wprowadzania do narracji analogii wyobraźni, ożywające w myśleniu „prztyczkiem”.
Oto profesor W. Styś na wykładach z ekonomii mówił, że dzięki Bogu w XX wieku cudów nie ma, że od liczby noży bochenek chleba nie rośnie i że drzewa nie rosną do nieba.
Profesor A. Chełmoński na wykładach z prawa mówił, że własność działki nie sięga środka ziemi ani gwiazd na niebie nad nią.
Profesor hrabia Wojciech Dzieduszycki wykładał technologię młynarstwa, opracował recepturę mąki wrocławskiej i szefował kabaretowi „Kabaret Dymek z Papierosa”. Wspominał z „przyjemnością” pobyt w więzieniu, bo miał tam najwierniejszych słuchaczy swoich koncertów, kiedy pozwalano mu w świetlicy grać na pianinie.
Tak nauczano we wczesnym PRL-u. Ciągle jeszcze straszy się ludzi PRL-em i pomawia go o wszelkie możliwe zło.
Słowa znaczą nawet wtedy, gdy nie są połączone z innymi słowami.